Mam wrażenie, że to moje całe "odchudzanie" jest połowiczne. Znaczy, niby się staram, poprawiłam nawyki żywieniowe, ćwiczę 6 razy w tygodniu (fuck, czasownik przeszły i teraźniejszy w jednym zdaniu, brzydko), ale to wszystko idzie na marne przez małe grzeszki. Co z tego, że w tygodniu się staram, kiedy przychodzi weekend, a ja cały wysiłek zatapiam w kolejnej butelce piwa, kolejnym drinku, kolejnej słonej czy słodkiej przekąsce? Raz w miesiącu - spoko, raz na tydzień - już nie.
Mogłabym zatem wziąć się do roboty i powiedzieć - dobra, od stycznia nakurwiamy na ostro! W sam raz na nowy rok, bo przecież "I'm going to make 2014 my bitch!". Ale nie. Od jutra, od dziś, od teraz! Dosyć tego odkładania na niewiadomo kiedy. Popełniałam te błędy w przeszłości. Płakałam, jaka to gruba i wstrętna jestem, potem robiłam mocne postanowienie poprawy, że "od poniedziałku to biorę się za siebie", a potem wpieprzałam jak głupia, no bo od poniedziałku, to teraz sobie trochę pojem. Koniec z dietami "od jutra" i "dieta-cud: jem i czekam na cud". Od tej chwili.
Jak wspominałam, małe grzeszki mnie rujnują. To nie tylko te sobotnie drinki. To chociażby:
-słodka kawa - pije zaraz po przebudzeniu. Herbatę zawsze bez cukru, kawę z mlekiem także, ale czarnego szatana piję z aż 2 czy też 2,5 łyżeczkami cukru. Trzeba nauczyć się pić gorzką. Bo, jak to przeczytałam u Pilipiuka "kawa ma być gorzka jak smar od czołgu"
-podjadanie - nawyk z dawnych lat. Nudzę się, otwieram lodówkę i "o! plasterek sera! zjem jeden, przecież nie pójdzie mi w biodra". Wrong. Pójdzie, zważywszy, że dojdzie jeden plasterek, potem jakiś krakersik, sucharek między jednym posiłkiem a drugi, broń Boże ciasteczko! Restrykcyjnie trzymam się posiłków. Bo przecież nie zjadam tego plasterka, bo głodna jestem. Zjadam, bo się nudzę. To był kiedyś mój ulubiony sposób na zabicie nudy.
-Mało wody - obiecuję sobie, że te 1,5l wypiję - i nie wypijam. Chociażbym miała wlewać w siebie wiadra, a potem co minutę do kibla latać - zrobię to.
-alkohol - mam bardzo słabą wolę. Zawsze mówię znajomym "nie piję!", a potem przechylam kolejnego drinka. Ach, ta słaba wola...
-mało entuzjazmu - szczególnie do ćwiczeń. Ostatnio tak bardzo nie chce mi się dupy ruszać... Ćwiczę jakby z przymusu, co powoduje spadek jakości ćwiczeń. Bylejakość i miałkość.
-oczekiwanie wielkich rezultatów w krótkim czasie - może na początku waga spadała błyskawicznie, ale organizm zaczyna się przyzwyczajać. Może powinnam przestać patrzeć na wagę? Widzę różnice w lustrze, ale waga cały czas ta sama. Od 3 miesięcy nie mogę zejść poniżej 77, co mnie tak bardzo frustruje. Wiem, te cyferki nie są najważniejsze, ale bardzo pomagają na moją psychikę. Denerwuje się, gdy po tygodniu intensywnych ćwiczeń i wyrzeczeń waga spada o 200gramów, zamiast o chociaż pół (no cóż, winię za to też moje weekendowe wpadki). Czas zmienić nastawienie.
Uff. Długa notka. Ale może jeśli gdzieś to uwiecznie, to będę się tego trzymać. Życzcie mi szczęścia.
Dobra, wracam do nauki. Mam przed sobą do zrobienia jeszcze literaturę staropolską, artykuły o gender i queerze, przygotowanie do jutrzejszego referatu z aktów mowy, przygotowanie się na klasycyzm, chciałabym jeszcze poczytać książkę na metodologię (na moim nowym, wspaniałym przyjacielu - czytniku ebooków <3). Pracowity dzień.
Bilans:
śniadanie: płatki owsiane ze szklanką naturalnej maślanki i cynamonem + kawałek drożdżowego ciasta z jabłkiem (o! to jest właśnie grzech podjadania!) ok. 390kcal
IIśniadanie: małe jabłko ok. 60kcal
obiad: pół torebki kaszy gryczanej z leczo light (duszone w soku pomidorowym papryka, cebula, pomidory, fasola czerwona, gotowana pierś z kurczaka) ok. 480kcal
podwieczorek: jabłko i marchewka ok. 100kcal
kolacja: 2xkromka razowego chleba z wędzonym łososiem + sałatka z rukoli, kiełek rzodkiewki, rzodkiewki, sałaty, pomidora, ogórka, z łyżką jogurtu naturalnego ok. 370kcal
łącznie: ok.1400kcal
20min rowerka
Mel B abs
Jillian Michaels Kickbox
XHIT daily 5 minut abs
Fitness Blender Fat Burning Cardio Workout (12min)
Mogłabym zatem wziąć się do roboty i powiedzieć - dobra, od stycznia nakurwiamy na ostro! W sam raz na nowy rok, bo przecież "I'm going to make 2014 my bitch!". Ale nie. Od jutra, od dziś, od teraz! Dosyć tego odkładania na niewiadomo kiedy. Popełniałam te błędy w przeszłości. Płakałam, jaka to gruba i wstrętna jestem, potem robiłam mocne postanowienie poprawy, że "od poniedziałku to biorę się za siebie", a potem wpieprzałam jak głupia, no bo od poniedziałku, to teraz sobie trochę pojem. Koniec z dietami "od jutra" i "dieta-cud: jem i czekam na cud". Od tej chwili.
Jak wspominałam, małe grzeszki mnie rujnują. To nie tylko te sobotnie drinki. To chociażby:
-słodka kawa - pije zaraz po przebudzeniu. Herbatę zawsze bez cukru, kawę z mlekiem także, ale czarnego szatana piję z aż 2 czy też 2,5 łyżeczkami cukru. Trzeba nauczyć się pić gorzką. Bo, jak to przeczytałam u Pilipiuka "kawa ma być gorzka jak smar od czołgu"
-podjadanie - nawyk z dawnych lat. Nudzę się, otwieram lodówkę i "o! plasterek sera! zjem jeden, przecież nie pójdzie mi w biodra". Wrong. Pójdzie, zważywszy, że dojdzie jeden plasterek, potem jakiś krakersik, sucharek między jednym posiłkiem a drugi, broń Boże ciasteczko! Restrykcyjnie trzymam się posiłków. Bo przecież nie zjadam tego plasterka, bo głodna jestem. Zjadam, bo się nudzę. To był kiedyś mój ulubiony sposób na zabicie nudy.
-Mało wody - obiecuję sobie, że te 1,5l wypiję - i nie wypijam. Chociażbym miała wlewać w siebie wiadra, a potem co minutę do kibla latać - zrobię to.
-alkohol - mam bardzo słabą wolę. Zawsze mówię znajomym "nie piję!", a potem przechylam kolejnego drinka. Ach, ta słaba wola...
-mało entuzjazmu - szczególnie do ćwiczeń. Ostatnio tak bardzo nie chce mi się dupy ruszać... Ćwiczę jakby z przymusu, co powoduje spadek jakości ćwiczeń. Bylejakość i miałkość.
-oczekiwanie wielkich rezultatów w krótkim czasie - może na początku waga spadała błyskawicznie, ale organizm zaczyna się przyzwyczajać. Może powinnam przestać patrzeć na wagę? Widzę różnice w lustrze, ale waga cały czas ta sama. Od 3 miesięcy nie mogę zejść poniżej 77, co mnie tak bardzo frustruje. Wiem, te cyferki nie są najważniejsze, ale bardzo pomagają na moją psychikę. Denerwuje się, gdy po tygodniu intensywnych ćwiczeń i wyrzeczeń waga spada o 200gramów, zamiast o chociaż pół (no cóż, winię za to też moje weekendowe wpadki). Czas zmienić nastawienie.
Uff. Długa notka. Ale może jeśli gdzieś to uwiecznie, to będę się tego trzymać. Życzcie mi szczęścia.
Dobra, wracam do nauki. Mam przed sobą do zrobienia jeszcze literaturę staropolską, artykuły o gender i queerze, przygotowanie do jutrzejszego referatu z aktów mowy, przygotowanie się na klasycyzm, chciałabym jeszcze poczytać książkę na metodologię (na moim nowym, wspaniałym przyjacielu - czytniku ebooków <3). Pracowity dzień.
Bilans:
śniadanie: płatki owsiane ze szklanką naturalnej maślanki i cynamonem + kawałek drożdżowego ciasta z jabłkiem (o! to jest właśnie grzech podjadania!) ok. 390kcal
IIśniadanie: małe jabłko ok. 60kcal
obiad: pół torebki kaszy gryczanej z leczo light (duszone w soku pomidorowym papryka, cebula, pomidory, fasola czerwona, gotowana pierś z kurczaka) ok. 480kcal
podwieczorek: jabłko i marchewka ok. 100kcal
kolacja: 2xkromka razowego chleba z wędzonym łososiem + sałatka z rukoli, kiełek rzodkiewki, rzodkiewki, sałaty, pomidora, ogórka, z łyżką jogurtu naturalnego ok. 370kcal
łącznie: ok.1400kcal
20min rowerka
Mel B abs
Jillian Michaels Kickbox
XHIT daily 5 minut abs
Fitness Blender Fat Burning Cardio Workout (12min)