W sumie to nie interesuje mnie to, czy będziecie to czytać, czy nie... tzw. dziennik emocji będę prowadzić w szczególności dla siebie, żeby łatwiej było mi ogarnąć to co się ze mna dzieje i zapanować nad sobą.
Zacznę od sedna sprawy... mój problem to...
brak kontroli nad ilością spożywanego jedzenia, objadanie się na tle emocjonalnym, nałóg jedzenia słodyczy- trzeba to głośno powiedzieć- jestem uzależniona... Nie ogarniam sama siebie. W głębi duszy czuję się cholernie nieszczęśliwa, samotna, zmęczona, wyjałowiona, pogubiona... czasami mam tak cholernie dosyć sama siebie. Nie panuję nad sobą, nie panuję nad własnym życiem! Cholera, tyle mądrych książek przeczytałam, z tyloma mądrymi ludźmi rozmawiałam, wiem, że posiadam wiedzę, którą mogłabym spożytkować, by sobie pomóc,a kurwa nie potrafię!!!!!!!!!!!!!! I to mnie doprowadza do furii!
Komuś innemu jestem w stanie zrobić taki wykład, że zastanowi się nad własnym życiem i postanawia je zmienić, a sobie samej nie potrafię pomóc!
Szit!!!!!! ![:( :(]()
Są momenty, gdy wydaje mi się, że jest już super... Jednak przychodzi taki dzień, taki moment, gdy coś wyprowadzi mnie z równowagi i szlag wszystko trafia!
Ale to nie jest najgorsze, najgorsze jest to, że ja zwyczajnie nie panuję nad sobą! Zapominam o priorytetach i to w zastraszająco szybkim tempie! Potrafię budzić się rano z wyrzutami sumienia, płakać, kląć i zaklinać się, że już nigdy więcej, by za parę godzin zapomnieć o wszystkim i się obeżreć- najczęściej słodyczami
Jak ja mam kurewsko tego dosyć! Już mam dość powtarzania sobie, że dam radę, że się uda, że teraz będzie dobrze! Walczę z sobą już ok. 10 lat, zaczęło się jeszcze w gimnazjum... Obżeram się, potem upadlam,straciłam w swoich oczach jakąkolwiek wartość... czasem zwyczajnie nienawidzę sama siebie... Nienawidzę świata, rodziców, mojego M.- choć jedynie na niego mogę liczyć...
A kiedyś byłam taka szczęśliwa... potrafiłam cieszyć się wszystkim... Gdy teraz patrzę na siebie w lustrze to oprócz pogardy dla samej siebie, czuję jeszcze litość... Co się stało z tą fajną dziewczyną, która umiała cieszyć się życiem, miała przyjaciół, a teraz odizolowana od świata walczy ze stworzonymi przez siebie samą potworami??!! Żal mi tej dziewczyny, pogubionej i czasem tak totalnie bezradnej- tak bardzo chciałaby wydostać się z tego labiryntu, ale coraz bardziej brakuje jej sił, a nadal nie widzi drogi powrotnej... idzie przed siebie, ale zmęczona wysiłkiem i brakiem efektów upada na ziemię we łzach... po chwili podnosi się i znów idzie przed siebie... upada... i tak coraz częściej... w końcu upadki stają się coraz dłuższe... nie ma siły się podnieść... brakuje jej sił... już sama nie wie, czy chce iść dalej, czy jest sens... a może wolałaby umrzeć... ale jej serce bije, ono się nie poddaje... ciągle karze jej się podnosić i iść dalej, przed siebie... wciąż ma nadzieję, że znajdzie wyjście... gdyby tylko wiedziała gdzie skierować swoje kroki... gdyby choć znała kierunek.... nie ma nic... pusta, ciemność, chłód, samotność, ból i łzy...
Czuję się jak mała dziewczynka, która czeka aż ktoś ja przytuli, powie, że będzie dobrze, by się nie bała, potem weźmie za rękę i poprowadzi...
Tylko kurwa nie ma takiej osoby! Myślałam, że to mój M., ale niestety... Nie ma takiej osoby, która byłaby w stanie na mnie wpłynąć...
Zacznę od sedna sprawy... mój problem to...
brak kontroli nad ilością spożywanego jedzenia, objadanie się na tle emocjonalnym, nałóg jedzenia słodyczy- trzeba to głośno powiedzieć- jestem uzależniona... Nie ogarniam sama siebie. W głębi duszy czuję się cholernie nieszczęśliwa, samotna, zmęczona, wyjałowiona, pogubiona... czasami mam tak cholernie dosyć sama siebie. Nie panuję nad sobą, nie panuję nad własnym życiem! Cholera, tyle mądrych książek przeczytałam, z tyloma mądrymi ludźmi rozmawiałam, wiem, że posiadam wiedzę, którą mogłabym spożytkować, by sobie pomóc,a kurwa nie potrafię!!!!!!!!!!!!!! I to mnie doprowadza do furii!



Są momenty, gdy wydaje mi się, że jest już super... Jednak przychodzi taki dzień, taki moment, gdy coś wyprowadzi mnie z równowagi i szlag wszystko trafia!


A kiedyś byłam taka szczęśliwa... potrafiłam cieszyć się wszystkim... Gdy teraz patrzę na siebie w lustrze to oprócz pogardy dla samej siebie, czuję jeszcze litość... Co się stało z tą fajną dziewczyną, która umiała cieszyć się życiem, miała przyjaciół, a teraz odizolowana od świata walczy ze stworzonymi przez siebie samą potworami??!! Żal mi tej dziewczyny, pogubionej i czasem tak totalnie bezradnej- tak bardzo chciałaby wydostać się z tego labiryntu, ale coraz bardziej brakuje jej sił, a nadal nie widzi drogi powrotnej... idzie przed siebie, ale zmęczona wysiłkiem i brakiem efektów upada na ziemię we łzach... po chwili podnosi się i znów idzie przed siebie... upada... i tak coraz częściej... w końcu upadki stają się coraz dłuższe... nie ma siły się podnieść... brakuje jej sił... już sama nie wie, czy chce iść dalej, czy jest sens... a może wolałaby umrzeć... ale jej serce bije, ono się nie poddaje... ciągle karze jej się podnosić i iść dalej, przed siebie... wciąż ma nadzieję, że znajdzie wyjście... gdyby tylko wiedziała gdzie skierować swoje kroki... gdyby choć znała kierunek.... nie ma nic... pusta, ciemność, chłód, samotność, ból i łzy...
Czuję się jak mała dziewczynka, która czeka aż ktoś ja przytuli, powie, że będzie dobrze, by się nie bała, potem weźmie za rękę i poprowadzi...
Tylko kurwa nie ma takiej osoby! Myślałam, że to mój M., ale niestety... Nie ma takiej osoby, która byłaby w stanie na mnie wpłynąć...