Wczoraj nie napisałam bilansu. Tak, wiem, bardzo nie ładnie z mojej strony. Ale wczoraj było spoko: śniadanie to co zwykle, obiad zupa jarzynowa i łyżka sałaty z pomidorem. Ale dzisiaj sobie pofolgowałam
Rano to co zwykle, a potem pojechałam z tatą do Wrocka i najpierw wcisnął we mnie pół parki z sałatą pomidorem i szynką, potem poszliśmy na kawę w *Caffe Heaven* (white chocolate mocha medium, mniam), a na końcu do *WOKa* i zamówiłam sobie ten zestaw zwykły trzy miseczki tzn. ryż curry, kurczak na ostro plus sałatka kimchi. Myślałam, ze mi gardło wypali. Ale bardzo smaczne było. Nie mam pojęcia ile to było kalorii. Miałam trochę wyrzuty sumienia z powodu tej bułki i kawy, ale doszłam do wniosku, że każdemu się czasem należy, a poza tym szwendałam się trochę potem po galerii, po Wrocławiu i kupiłam sobie książkę do samolotu, gdyż wszystkie moje oczekujące na przeczytanie są grubości encyklopedii
*Pretty Little Liars: Kłamczuchy*. Uwielbiam serial, zobaczymy jak z książką. W ogóle weszłam w poszukiwaniu jakiejś fantastyki, ale wszystkie godne uwagi strasznie grube były, a ja grubej nie chcę, bo raczej będę ją w tym Londynie nosić ze sobą, żeby w razie jakichś oczekiwań sobie poczytać i nie taszczyć ze sobą sto-kilogramowego tomu
To chyba na tyle. Chudego



