“Jak można żyć, nie godząc się z tym co jest? Najprościej. To nie wymaga żadnego wysiłku, to ogarnia cię ze wszystkich stron i powtarza: nie masz wyjścia, nie masz wyjścia. I nie ma, wstęp wzbroniony. Tam by się można ukradkiem, tak żeby nikt nie widział, tam by można było, jakoś niezauważanie, mimochodem, przypadkiem, przez pomyłkę. Schylić się, przyglądnąć do ścian, krok za krokiem, cichusieńko, nawet po ciemku, nawet w nieznane, każde nieznane byłoby lepsze, przecisnąć się, przedrzeć, poczekać tam nawet. Ale nie ma wyjścia.”
Umrzeć... odejść...
Czy jesteś gotowa? Czy jesteś dość silna,
aby znieść skargę swojego ciała,
cierpienia ciała, przywiązania do życia?
Czy jesteś dość silna, aby odejść sama?
Gdybym musiała umrzeć jutro, zdaje mi się,
że w szybkiej wizji zobaczyłabym
naokoło siebie wszystkich tych, którym sprawiłam ból mimo woli,
bo tyle jest bezmyślności w nas, a tak mało dobroci.
Zobaczyłabym tych wszystkich, których nie mogłam pokochać.
Wszystkich tych, których kochałam, nie okazując im tego.
To bogactwo ukryte. Tą radość utraconą.
To szczęście, które mogło być i którego nie było.
I to będzie cierpienie mojej ostatniej godziny;
czuć, że nie byłam tym, czym być mogłam,
że nie zrobiłam tego, co mogłam zrobić.
Codziennie upadam, codziennie się waham,
codziennie podpieram.
Ale dźwigam cały mój świat i dźwigać będę.
Kawałek po kawałku.
extinction.