dni mijają dzień za dniem.
jejuu już tak blisko jestem i jakoś nie mogę dociągnąć.wcześniej waga jakoś tak szybko spadała,a teraz męczę się z każdym kilogramem.
uh,to już 2 tygodnie i nic. kurczę,gdybym tyle razy nie zawaliła to już dawno cel numer I byłby osiągnięty.
no,ale trudno.moja wina.muszę czekać.eh.
śniadanie:
filet z pstrąga(70g)+wiejski i 1/2jajka
II śniadanie:
łyżka wiejskiego z przecierem
poskubałam wędzonej tilapii-nie polecam,jak dla mnie za "sucha",ale zrobiłam z niej pastę
obiad:
omlet z 2 jaj + 2łyżki pasty(tilapia,jajko,serek twarogowy,odrobina jogurtu,przyprawy)
2łyżki wiejskiego
kubek bulionu o smaku grzybowej
deser:mały jogurt+łyżka otrąb i jagody goji
kolacja:
duży jogurt+1/2 kostki twarogu
edit:
+2 piwa,jedno duże i jedno małe,razem to ok.30g węglowodanów-no to chyba nie tak źle-a potrzebowałam tego.nawet złapałam smaka na więcej,ale jutro jadę się opiekować małym A.także nie mogłam się upić dziś.za to umówiłyśmy się na balety w piątek przed świętami.i gites.
nie wiem.jakoś mi tak motywacja spada. z jednej strony chciałabym ćwiczyć coś,żeby się waga ruszyła,ale z drugiej strony wiem,że na dukanie to się właśnie nabiera jak się ćwiczy. i boję się.dlatego chciałabym już rzucić tą dietę i przenieść się na jakąś inną + ćwiczenia.
nie wiem.teraz mam taki okropny zastój wagi.
niby już 13,5 kg za mną i czuję się lepiej i wyglądam lepiej, to jakoś tak ciągle to nie to.
w sumie teraz to już bym chciała te 55 ważyć i to będzie mój II cel. tylko to tak ciężko!
ostatnio mam taką chętkę na wszystko co zakazane. na żelki chyba najbardziej! i dookoła wszyscy wpieprzają słodkości i różności. współlokatorzy to co chwilę jakieś czekolady,cukierki,batony.a to lazania na obiad,a to pizza,lody... i im to wcale a wcale w dupę nie idzie! K.to nawet ma figurę jak anorektyczka.
a ja nic nie mogę!
niczego mi nie wolno.wszystko zakazane.
nie no, pogodziłam się już z tym,że taki już mój los i już więcej nie zawalę diety. ale ugh![>:| >:|]()
życie jest takie niesprawiedliwe.
a teraz jeszcze święta za tydzień-tak się strasznie boję.boję się,że zawalę.że jak zwykle nawpieprzam się jak jakaś świnia-nie chcę jechać do babci.nie chcę.boję się.
chciałabym się uwolnić od tego ciągłego myślenia o jedzeniu. czuję,że już mną rządzi,że wyznacza mi rytm dnia. cały czas tylko myślę i spoglądam na zegarek "kiedy będzie pora na II śniadanie,obiad,kolację i co zjeść".
boję się pojechać gdziekolwiek,bo co będę jadła? bo jak odmówić kiedy ktoś będzie chciał mnie nafaszerować zakazanym jedzeniem?
siedziałabym najchętniej tylko w domu i nigdzie nie wyłaziła. pomimo chęci na porządne nachlanie się od razu w głowie pojawia się myśl,że trzeba wypić alkohol=węglowodany i brak kontroli.
popadam w paranoję.
nie chcę tego. chciałabym jeść normalnie. tak jak wszyscy. ale wiem,że tak się nie da.
męczy mnie to wszystko już tak długo.
tyle czasu.
szkoda,że nie mam dla kogo schudnąć:(
no wiem, wiem: dla samej siebie. no i tak robię.
jejuu już tak blisko jestem i jakoś nie mogę dociągnąć.wcześniej waga jakoś tak szybko spadała,a teraz męczę się z każdym kilogramem.
uh,to już 2 tygodnie i nic. kurczę,gdybym tyle razy nie zawaliła to już dawno cel numer I byłby osiągnięty.
no,ale trudno.moja wina.muszę czekać.eh.
śniadanie:
filet z pstrąga(70g)+wiejski i 1/2jajka
II śniadanie:
łyżka wiejskiego z przecierem
poskubałam wędzonej tilapii-nie polecam,jak dla mnie za "sucha",ale zrobiłam z niej pastę
obiad:
omlet z 2 jaj + 2łyżki pasty(tilapia,jajko,serek twarogowy,odrobina jogurtu,przyprawy)
2łyżki wiejskiego
kubek bulionu o smaku grzybowej
deser:mały jogurt+łyżka otrąb i jagody goji
kolacja:
duży jogurt+1/2 kostki twarogu
edit:
+2 piwa,jedno duże i jedno małe,razem to ok.30g węglowodanów-no to chyba nie tak źle-a potrzebowałam tego.nawet złapałam smaka na więcej,ale jutro jadę się opiekować małym A.także nie mogłam się upić dziś.za to umówiłyśmy się na balety w piątek przed świętami.i gites.
nie wiem.jakoś mi tak motywacja spada. z jednej strony chciałabym ćwiczyć coś,żeby się waga ruszyła,ale z drugiej strony wiem,że na dukanie to się właśnie nabiera jak się ćwiczy. i boję się.dlatego chciałabym już rzucić tą dietę i przenieść się na jakąś inną + ćwiczenia.
nie wiem.teraz mam taki okropny zastój wagi.
niby już 13,5 kg za mną i czuję się lepiej i wyglądam lepiej, to jakoś tak ciągle to nie to.
w sumie teraz to już bym chciała te 55 ważyć i to będzie mój II cel. tylko to tak ciężko!
ostatnio mam taką chętkę na wszystko co zakazane. na żelki chyba najbardziej! i dookoła wszyscy wpieprzają słodkości i różności. współlokatorzy to co chwilę jakieś czekolady,cukierki,batony.a to lazania na obiad,a to pizza,lody... i im to wcale a wcale w dupę nie idzie! K.to nawet ma figurę jak anorektyczka.
a ja nic nie mogę!

nie no, pogodziłam się już z tym,że taki już mój los i już więcej nie zawalę diety. ale ugh

życie jest takie niesprawiedliwe.
a teraz jeszcze święta za tydzień-tak się strasznie boję.boję się,że zawalę.że jak zwykle nawpieprzam się jak jakaś świnia-nie chcę jechać do babci.nie chcę.boję się.
chciałabym się uwolnić od tego ciągłego myślenia o jedzeniu. czuję,że już mną rządzi,że wyznacza mi rytm dnia. cały czas tylko myślę i spoglądam na zegarek "kiedy będzie pora na II śniadanie,obiad,kolację i co zjeść".
boję się pojechać gdziekolwiek,bo co będę jadła? bo jak odmówić kiedy ktoś będzie chciał mnie nafaszerować zakazanym jedzeniem?
siedziałabym najchętniej tylko w domu i nigdzie nie wyłaziła. pomimo chęci na porządne nachlanie się od razu w głowie pojawia się myśl,że trzeba wypić alkohol=węglowodany i brak kontroli.
popadam w paranoję.
nie chcę tego. chciałabym jeść normalnie. tak jak wszyscy. ale wiem,że tak się nie da.
męczy mnie to wszystko już tak długo.
tyle czasu.
szkoda,że nie mam dla kogo schudnąć:(
no wiem, wiem: dla samej siebie. no i tak robię.