Oh, dlaczego w mojej klasie jest tyle osób na literę M.?
Dobrze zacznijmy więc jakoś od środka.
Moja cudowna, ukochana klasa wygrała dziś konkurs matematyczny z chamami z Brzegu (do miasta nic nie mam, no ale ci ludzie ponoć kurwy). Tak więc M. mi gdzieś spierdoliła, K. dzielnie nosił ławeczki (no wiecie, ławka przez ramię, i idziemy). No więc pogratulowałam MB., uściskałam, potknęłam się o Mentosa, pogratulowałam, minęła MP. i coś tak wymamrotałam i wyszłam na cudowny lekki mrozik pozytywnie nastawiona do ludzi, świata, kurw i nawet dzieci.
No, ale cofnijmy się do rana. Pierwsze trzy lekcje spędziliśmy na radosnym nicnierobieniu, bo w końcu tylko pięć osób z klasy nie idzie na konkurs, a naszych geniuszy nie będziemy męczyć. Z rana humor miałam dupny, i do tego mało mi się uśmiechało spędzić cały dzień z MK., A., S. i F., no ale byłam dzielna i udało mi się ie spierdolić ze szkoły w celu rzucenia się pod pociąg.
Poszliśmy do świetlicy.
Na dół.
Znaczy do podstawówki.
Dziesięć minut z wrzeszczącymi, niewychowanymi, nieokrzesanymi bachorami i chciało mi się płakać. Potem na szczęście A. i S. sobie poszły P. jeszcze nie wrócił (sterczał na naszym malutkim, dwuperonowym dworcu z wielkim kartonem z napisem BRZEG-wygrał dwa złote). Zostałam z MK. sama więc pogadałysmy sobie o dzieciach, szpilkach i o tym, że Minkus (szkolny kujon do potęgi n) zaprosił ją na studniówkę. W sumie żal chłopaka, ale MK. jeszcze rozważa. Potem przybłąkały się nasze zguby i rozkosznie siedliśmy sobie na dywanie, pookładaliśmy się na poduchach i spędziliśmy rozkoszna godzinę na oddawaniu się swoim zajęciom (najpierw czytałam absolutnie wciągający kryminał, ale mi przerwano, więc wpatrywałam się jak dziewczyny molestują F.). Zrobiliśmy omówienie testu z polskiego (miałam sto procent, a co), potem przenieśliśmy się do trzeciej klasy (stoliki do kolan), pogadaliśmy o korzyściach płynących z życia w dużym mieście, o pociągach i autobusach, zrobiliśmy omówienie testu z chemii, pośmialiśmy się, w przypływie radości aż się wytuliłśmy z MK. (szok). Po raz tysięczny byłam zmuszona wyjaśniać na jakich zasadach działa mój Kindl. Potem rzuciliśmy się gratulować zwycięzcom, co zostało barwnie opisane w akapicie pierwszym.
Stwierdzam, że gdyby M. tak nie jeżyła się na wszystkich, to mogłybyśmy mieć świetne kontakty z klasą.
Dobrze zacznijmy więc jakoś od środka.
Moja cudowna, ukochana klasa wygrała dziś konkurs matematyczny z chamami z Brzegu (do miasta nic nie mam, no ale ci ludzie ponoć kurwy). Tak więc M. mi gdzieś spierdoliła, K. dzielnie nosił ławeczki (no wiecie, ławka przez ramię, i idziemy). No więc pogratulowałam MB., uściskałam, potknęłam się o Mentosa, pogratulowałam, minęła MP. i coś tak wymamrotałam i wyszłam na cudowny lekki mrozik pozytywnie nastawiona do ludzi, świata, kurw i nawet dzieci.
No, ale cofnijmy się do rana. Pierwsze trzy lekcje spędziliśmy na radosnym nicnierobieniu, bo w końcu tylko pięć osób z klasy nie idzie na konkurs, a naszych geniuszy nie będziemy męczyć. Z rana humor miałam dupny, i do tego mało mi się uśmiechało spędzić cały dzień z MK., A., S. i F., no ale byłam dzielna i udało mi się ie spierdolić ze szkoły w celu rzucenia się pod pociąg.
Poszliśmy do świetlicy.
Na dół.
Znaczy do podstawówki.
Dziesięć minut z wrzeszczącymi, niewychowanymi, nieokrzesanymi bachorami i chciało mi się płakać. Potem na szczęście A. i S. sobie poszły P. jeszcze nie wrócił (sterczał na naszym malutkim, dwuperonowym dworcu z wielkim kartonem z napisem BRZEG-wygrał dwa złote). Zostałam z MK. sama więc pogadałysmy sobie o dzieciach, szpilkach i o tym, że Minkus (szkolny kujon do potęgi n) zaprosił ją na studniówkę. W sumie żal chłopaka, ale MK. jeszcze rozważa. Potem przybłąkały się nasze zguby i rozkosznie siedliśmy sobie na dywanie, pookładaliśmy się na poduchach i spędziliśmy rozkoszna godzinę na oddawaniu się swoim zajęciom (najpierw czytałam absolutnie wciągający kryminał, ale mi przerwano, więc wpatrywałam się jak dziewczyny molestują F.). Zrobiliśmy omówienie testu z polskiego (miałam sto procent, a co), potem przenieśliśmy się do trzeciej klasy (stoliki do kolan), pogadaliśmy o korzyściach płynących z życia w dużym mieście, o pociągach i autobusach, zrobiliśmy omówienie testu z chemii, pośmialiśmy się, w przypływie radości aż się wytuliłśmy z MK. (szok). Po raz tysięczny byłam zmuszona wyjaśniać na jakich zasadach działa mój Kindl. Potem rzuciliśmy się gratulować zwycięzcom, co zostało barwnie opisane w akapicie pierwszym.
Stwierdzam, że gdyby M. tak nie jeżyła się na wszystkich, to mogłybyśmy mieć świetne kontakty z klasą.